Myślę, że ta opera może przyczynić się do zmiany postrzegania przez nas Stanisława Moniuszki, który Polakom wydaje się kimś bardzo poważnym, wręcz patetycznym. Tymczasem jest to twórca, któremu blisko do Fredry: mistrz muzycznej komedii, operetki i wodewilu – mówi muzykolog dr Grzegorz Zieziula.
http://niezalezna.pl/245327-to-historia-jak-z-filmu-polski-naukowiec-odkryl-nieznana-opere-moniuszki-wywiad
Odkryta przez niego, nieznana dotąd opera Stanisława Moniuszki „Die Schweizerhütte“ uroczyście zabrzmi 16 listopada w Warszawskiej Operze Kameralnej. W rozmowie z Niezalezna.pl naukowiec zdradza kulisy odkrycia. Z dr. Grzegorzem Zieziulą rozmawiała Magdalena Fijołek. Jak zaczęła się ta niezwykła historia i w jaki sposób wpadł Pan na trop nieznanej dotąd opery Moniuszki? Zacznę od tego, że o moich zainteresowaniach twórczością Moniuszki zadecydował przypadek. W 2001 roku zorientowałem się, że sytuacja z wydaniami jego dzieł operowych jest katastrofalna. Stąd wziął się mój tekst „Niekompletny portret wieszcza”, który – dzięki życzliwości red. Jacka Marczyńskiego – opublikowałem wówczas w “Plusie Minusie”, dodatku do „Rzeczpospolitej”. Dużo później starałem się napisać tekst naukowy dotyczący francuskich wątków w twórczości Moniuszki – po przestudiowaniu dostępnej literatury, sądziłem, że istnieje opera komiczna Moniuszki z francuskim tekstem zatytułowana „Bettly”. Tymczasem zachowała się tylko jej wersja nieoryginalna, z tekstem przetłumaczonym na polski i z głosami wokalnymi dokomponowanymi przez Gabriela Rożnieckiego dopiero w roku 1877. Ale okazało się także, że istnieje też niemiecka opera Moniuszki, o której uczeni nigdy nie pisali, uznali bowiem, że jest późniejszą przeróbką „Bettly”. Gdy wziąłem rękopis do ręki, zobaczyłem, że w dwóch miejscach Moniuszko podkładał w nim wtórnie tekst francuski, zaś pierwotny był tu tekst niemiecki. Problemów przysparzała oczywiście identyfikacja tego niemieckiego tekstu – trzeba było wskazać jego autora i datę powstania. Ustaliłem, że jest to libretto operetki Carla Bluma, która miała swoją premierę w Berlinie w 1836 roku. Kiedy Moniuszko rok później przybył nad Sprewę, mógł kupić libretto albo nawet obejrzeć przedstawienie. Libretto Bluma przypadło mu widocznie do gustu, skoro zaczął pisać do niego własną muzykę. Rękopis, który Pan odnalazł to tzw. wyciąg fortepianowy: zawierał jedynie głosy wokalne i partię fortepianu. W jaki zatem sposób została zrekonstruowana pełna partytura orkiestrowa? Tak, ten wyciąg trzeba było zorkiestrować. Ale w przypadku Moniuszki to nie pierwsza tego rodzaju sytuacja (analogicznie postąpiono przecież po wojnie z “Flisem” i z “Beatą”). Początkowo w eseju “Moniuszko i Paryż” opublikowanym w kwartalniku “Muzyka” z roku 2013, wspomniałem o tym, że odnalazłem „Die Schweizerhütte” („Szwajcarską chatkę” – przyp. red.). Wzbudziłem ogromne zainteresowanie tematem w trakcie konferencji edytorskiej zorganizowanej w moim macierzystym Instytucie Sztuki PAN. Następnie w 2015 napisałem już szerszy artykuł, wskazując, że mamy do czynienia z nieznanym dotąd, niemieckojęzycznym dziełem, które Moniuszko stworzył w czasie swojego pobytu w Berlinie, przypuszczalnie w latach 1837–1838. Pani Profesor Barbara Przybyszewska-Jarmińska zasugerowała mi, by ten artykuł poszedł w świat w języku angielskim. I tak się stało. Znowu musiało minąć kilka lat – podejmowałem wiele prób zainteresowania tematem ludzi związanych z teatrem muzycznym i z muzycznym ruchem wydawniczym. Dopiero dwa lata temu szczęśliwym zrządzeniem losu spotkałem na swej drodze maestro Stanisława Rybarczyka i reżysera Roberto Skolmowskiego, którzy z wielkim entuzjazmem podjęli się prawykonania „Die Schweizerhütte”. Przy okazji poleciłem im Macieja Prochaskę, który pięknie zinstrumentował wyciąg fortepianowy. Ogromnie cieszy mnie ta rekonstrukcja, gdyż zawsze byłem głęboko przekonany, że działalność naukowa muzykologów powinna polegać na ocalaniu od zapomnienia czegoś, co do tej pory było nieznane, a co jednocześnie zmienia nasz dotychczasowy stan wiedzy i otwiera nowe perspektywy badawcze. Lubię tę adrenalinę związaną z „odkrywaniem nowych, nieznanych lądów”. O czym opowiada fabuła przedstawiona w operze? Trzeba przyznać, że to dość nieskomplikowane libretto oparte na singspielu (śpiewogrze) Goethego „Jery und Bätely”, które zostało opracowane przez co najmniej kilku twórców w XIX wieku. Na podstawie niemieckiej sztuki Goethego francuskie libretto napisali Scribe i Mélesville. Wykorzystał je w operetce „Le Chalet” Adolphe Adam (1834). Jako pierwszy przeróbki tego dzieła dokonał prawdopodobnie Gaetano Donizetti, który stworzył własną, włoską wersję. W 1836 r. niemieckie libretto i własną muzykę napisał także Carl Blum i zatytułował swe dziełko „Mary, Max und Michel”. To właśnie tekst tej niemieckiej przeróbki wziął na warsztat młody Stanisław Moniuszko. „Die Schweizerhütte” to prosta historyjka, w której występują tylko trzy postaci: szwajcarska dziewczyna Mary, zakochany w niej bogaty, młody gospodarz Michel, oraz Max – brat Mary, francuski sierżant, który pojawia się na scenie w otoczeniu swego oddziału. Mary nie chce poślubić Michela, więc Max używa sprytnego fortelu, by siostra przyjęła jednak oświadczyny. To dość banalna akcja, ale za to ubrana w piękną szatę muzyczną i myślę, że ma swój urok. Dziś są inne czasy, nie każdemu mogą podobać się brutalne metody użyte przez żołnierza Maksa wobec własnej siostry – to co bawiło publiczność XIX-wieczną, dzisiaj przeraża. Niemiecka wersja Carla Bluma musiała jednak podobać się Moniuszce, choćby dlatego, że pojawiali się w niej żołnierze francuscy (w miejsce austriackich występujących u Scribe’a i Mélesville’a). Wymienione są konkretne daty, konkretne nazwiska francuskich i rosyjskich generałów: Massény, Dessaixa i Suworowa, a więc ta fikcyjna akcja wytwarza iluzję osadzenia w konkretnej rzeczywistości historycznej. Jak to się stało, że wystawieniem „Die Schweizerhütte” zainteresowała się Warszawska Opera Kameralna? To w dużej mierze zasługa maestro Stanisława Rybarczyka i mistrza Roberto Skolmowskiego, ja od dwóch lat pełnię jedynie funkcję doradczą, jestem ich zaprzyjaźnionym konsultantem naukowym (zaczęło się od „Nowego Don Kiszota”, później był jeszcze „Karmaniol”). Dzięki nim, a także dzięki Maciejowi Prochasce, który dokonał instrumentacji i rekonstrukcji „Die Schweizerhütte” na podstawie odnalezionego przeze mnie rękopiśmiennego wyciągu fortepianowego, urzeczywistniają się moje marzenia: jesteśmy oto świadkami historycznego momentu prapremiery. I jak się Panu podoba wizja zaproponowana przez twórców? Zapowiada się bardzo obiecująco. Teraz mamy nowe możliwości w postaci symulacji komputerowych, przesłane mi przez Macieja pliki dźwiękowe brzmią – moim zdaniem – rewelacyjnie. Jak będzie na żywo, gdy pojawią się prawdziwe instrumenty? Zobaczymy. Mam nadzieję, że Roberto Skolmowski zaprosi mnie na próbę generalną (śmiech). Tego samego wieczoru poznamy także drugie dzieło skomponowane przez Moniuszkę w okresie berlińskim – „Nocleg w Apeninach”. Utwór wyjątkowy – jego fabuła nawiązuje do commedia dell’arte oraz nasuwa skojarzenia z „Cyrulikiem sewilskim:”, arcydziełem Rossiniego. Powstał tu problem, który dostrzegł dopiero reżyser. Fredro przewidział w swoim tekście więcej ustępów muzycznych, niż skomponował Moniuszko. Twórcy spektaklu musieli jakoś z tego wybrnąć, nie sprzeniewierzając się zbytnio Moniuszkowskiemu oryginałowi, a jednocześnie nie deformując tekstu tak znakomitego autora jak Fredro. I jak z tego wybrnęli? Według Roberto Skolmowskiego wodewilowa praktyka epoki dopuszcza podłożenie tej samej muzyki pod teksty o identycznej budowie metrorytmicznej. Moim zdaniem to dość swobodna interpretacja. Jednak podczas przygotowania każdego spektaklu dostrzec można cienką granicę, miejsce w którym kończy się oryginał, a zaczyna wizja reżysera. Doskonale rozumiem, że Roberto Skolmowski musi stworzyć spójny spektakl, a w momencie, gdy w przekazach źródłowych brakuje muzyki, trzeba to jakoś widzom „zrekompensować”. Recytacja zwrotek pisanych wierszem bez muzyki nie miałaby przecież żadnego sensu. Oczywiście naukowe wydanie partytury „Noclegu w Apeninach” będzie musiało odzwierciedlać Moniuszkowski oryginał. Wróćmy jeszcze do „Die Schweizerhütte“. Jak na Pańskie odkrycie zareagowało środowisko muzyczne? Bardzo entuzjastycznie. Choć należy pamiętać, że to, co dla mnie i dla wielu naukowców może być ekscytujące, niekoniecznie przekona wszystkich ludzi teatru – to repertuar przeznaczony na małą scenę, określony jako komedioopera, operetka, wodewil. A wielkie sceny są zwykle zainteresowane „pełnometrażowymi” tytułami – „Halka” i „Straszny dwór” na sto sposobów (a ostatnio i w różnych językach) to przecież żelazny repertuar scen polskich. Aby odkrywać nieznane lądy trzeba zatem wybrać się do WOK… Jakie emocje towarzyszą Panu w przededniu prapremiery? To musi być niezwykle ekscytujące – siedzieć na widowni, podziwiając dzieło i wiedząc, że jest się „sprawcą zamieszania”. (śmiech) Sprawców takiego zamieszania będzie wielu – im dokładniej będziemy badać te rękopisy, tym więcej ukrytych treści zaczniemy z nich wydobywać. Trzeba wreszcie stworzyć wyczerpujący katalog tematyczny twórczości Moniuszki uwzględniający także jego lata nauki i czasy wileńskie. Udostępnienie go pozwoliłoby nam inaczej spojrzeć na okres warszawski; to jednak recepcja i specyficzna atmosfera pierwszej połowy lat 60. XIX w. sprawiły, że Moniuszko został uznany za „ojca opery narodowej”. Wpłynęło na to również wiele zbiegów okoliczności. Gdybyśmy np. przeczytali dziś w gazecie, że organista z prowincjonalnego miasta stał się pierwszym dyrygentem Teatru Wielkiego, to mocno byśmy się zdziwili. A wtedy coś takiego się właśnie wydarzyło: prowincjonalny organista i nauczyciel muzyki z Wilna uzyskał najwyższe stanowisko muzyczne dostępne wówczas w Królestwie Polskim. Myślę też, że zarówno to odkrycie, jak i wydobycie z archiwalnych czeluści innych operetek napisanych w okresie wileńskim (nie grywanych na polskich scenach od dziesięcioleci), może przyczynić się do zmiany postrzegania przez nas Stanisława Moniuszki, który Polakom wydaje się kimś bardzo poważnym, wręcz patetycznym. Tymczasem jest to twórca, któremu blisko do Fredry: mistrz muzycznej komedii, operetki i wodewilu. Jak Pan myśli, czy archiwa muzyczne mogą skrywać kolejne tajemnice dotyczące Moniuszki i innych polskich twórców? Jestem tego pewien. Sam mam jeszcze parę rzeczy w zanadrzu. (śmiech). Pytanie, czy otworzą się archiwa na wschodzie. Kilka lat temu nasz kolega, historyk sztuki i fotograf Piotr Jamski podrzucił nam zaskakujące tropy. Wszystko wskazuje na to, że w Moskwie czy w Petersburgu znajdują się teatralne kopie dzieł Moniuszki wywiezione wraz z całą Biblioteką Teatru Wielkiego w roku 1915 (zresztą za zgodą uformowanego wówczas tzw. Komitetu Polskiego) w trakcie ewakuacji Rosjan z Warszawy. Rewelacjami Piotra Jamskiego podzieliłem się swego czasu z posiadającym szerokie kontakty w Rosji Aleksandrem Laskowskim z Instytutu Adama Mickiewicza. On z kolei obiecał je przekazać Panu doktorowi Hieronimowi Grali. Poszukiwania trwają… –––––––––– dr Grzegorz Zieziula, z wykształcenia polonista i muzykolog (absolwent UW), pracownik naukowy Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Specjalizuje się w historii opery. Jest autorem szeregu publikacji poświęconych polskiej twórczości operowej XIX wieku. W ostatnim czasie opublikował edycje faksymilowe unikatowych pierwodruków „Halki” Stanisława Moniuszki i „Goplany” Władysława Żeleńskiego (ukazały się w serii „Monumenta Musicae in Polonia” pod redakcją prof. Barbary Przybyszewskiej-Jarmińskiej). W ramach tego ostatniego projektu sfinansowane zostało także przepisanie nut, które w 2016 roku stały się podstawą warszawskiego wznowienia „Goplany” Żeleńskiego na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie. NIE PRZEGAP: Światowa prapremiera odnalezionej opery „Die Schweizerhütte“ odbędzie się 16 listopada w Warszawskiej Operze Kameralnej. Kolejne spektakle zostaną wystawione 17 i 18 listopada. Szczegóły na stronie WOK Źródło: niezalezna.pl