Reżyser Roberto Skolmowski lubi sytuacje komplikować i ma wiele szalonych pomysłów, którymi mógłby zapełnić znacznie większe sceny. To tak, jak wrocławskie ulice zostały kiedyś zaludnione setkami krasnoludków. Tutaj wszystko się jakoby zgadza, bo do tawerny na granicy dwóch włoskich państewek zwaliło się z powodu burzy i ulewnego deszczu mnóstwo gości. Brakuje miejsc, gospodyni proponuje nocleg przy stole, bo są jeszcze wolne krzesła. I tutaj zaczyna się błazenada z komedii Fredry, który też wychodzi na środek sceny i utyskuje na Moniuszkę. Napisał teksty do kilku arii, ale mistrz Stanisław nie dorobił do nich muzyki. W tej operetce więcej się zatem mówi niż śpiewa, a publiczność obserwuje przy okazji popisy inwencji reżysera, w tym m.in. wyrywanie zdrowego zęba u głównego amanta Antonia. A więc para zakochanych to Antonio – z mocnym głosem Rafała Żurka, i Rozyna z sympatycznie, choć bardziej filigranowo brzmiącą Agatą Chodorek. Jest rola mówiona siostry Antonia Lizety (Aleksandra Nieśpielak) i ojciec Antonia – Anzelm (Rafał Songan), któremu reżyser nakazał utykać na nogę. Gdyby jeszcze wprowadzono na scenę samego Stanisława Moniuszkę to utykających byłoby dwóch. Demonicznego Fabricia wykonał Michał Justa ucharakteryzowany na Adama Mickiewicza (odkryła to para, która głośno komentowała przedstawienie w trakcie trwania muzyki i wyszła w połowie). Widać autorka kostiumów Maria Balcerek opierała się na dobrych wzorach. Ja zapamiętałam jego (Fabricia) sataniczne, wypowiadane zduszonym głosem słowa: Przeklęta burza! Istotnie za oknem lało jak z cebra, ale w przytulnej tawernie życie toczyło się wartko, zaś najbardziej wartki był pseudo-lekarz, niejaki Bombalo (Maciej Falkiewicz), nie dosyć, że nieuczciwy, to jeszcze głuchawy. A tak naprawdę, to cała akcja była pod niego ustawiona. Jako działanie pozytywne, nawet chwalebne, pokazano kradzież portfela z dokumentami (fałszywymi) będącymi w posiadaniu Fabricia, ale we Włoszech to w zasadzie normalka. Nocleg w Apeninach rozgrywał się w tych samych dekoracjach, co dzień wcześniej wystawiona na tej scenie Szwajcarska chatka. Bardzo mądry i oszczędny pomysł. Przy pulpicie dyrygenckim stanął ten sam Stanisław Rybarczyk, któremu też przypisano rolę (dyrygenta), aby replikował na biadolenia Fredry. Było na co popatrzeć i czego posłuchać, a wszystko w ramach Festiwalu Moniuszkowskiego WOK.
Joanna Tumiłowicz
Źródło:
http://maestro.net.pl/index.php/8653-na-granicy-miedzy-florencja-a-bolonia