Potrzeba Mozarta 13 lipca 2019

Gala Finałowa 29. Festiwalu Mozartowskiego niewiele się różniła od gali rozpoczynającej tę imprezę. Odbyła się również w Teatrze Polskim, który nie ma dobrej akustyki i zdradzał wszystkie niedociągnięcia wykonawców. Skład solistów był nieco słabszy, zaś monotonne animacje wideo rzucane na ekran za orkiestrą i chórem, tym razem wykorzystywały chyba prace autorstwa współpracującego ostatnio z Warszawską Operą Kameralną Rafała Olbińskiego (czego jednak nie umieszczono w programie ani w ustnych zapowiedziach). Inny był dyrygent – doprawdy znakomity i dający z siebie wszystko Alexis Kossenko. Ponadto rozszerzono program muzyczny gali o dwa występy pianistyczne Olgi Pashchenko na zabytkowym instrumencie (nie podano, co to za fortepian, a brzmiał jak skrzyżowanie klawesynu z gitarą). Poza tym niektóre „numery” powtarzały się w porównaniu z Galą Otwarcia, choć z innymi solistami. Ale oczywiście nikomu to nie przeszkadzało, bo Mozarta można słuchać w dużych ilościach. Wracając do śpiewaków, wydaje się, że byli nieco przereklamowani. Żaden nie wykonał swojego programu na najwyższym poziomie. Joanna Moskowicz z dwiema koloraturowymi ariami była jak zwykle wspaniała, ale słychać było w momentach dramatycznych niepotrzebną brawurę i wyciskanie dźwięków. Dostała największe brawa, bo jej występ był efektowny, tak jak obie suknie i fryzura. Najlepiej muzycznie wypadła jednak mniej szykowna Sylwia Olszyńska, bo miała najmniej wysilony, miły w tembrze głos i bezbłędną intonację, zarówno w ansamblach, jak i solo. Obaj panowie z zagranicy byli, co najwyżej poprawnie przeciętni. Tamino w ujęciu Francisco Fernandeza Ruedy ustępował pod względem urody głosu i techniki naszemu „etatowemu” tenorowi Mozartowskiemu Aleksandrowi Kunachowi. Podobnie Papageno Christian Senn, choć na scenie zachowywał się najbardziej swobodnie, nie dorównywał naszemu Pawłowi Trojakowi. Entuzjastyczną zapowiedź otrzymała absolwentka nowojorskiej Julliard School Marta Wryk, ale w arii Cherubina popisała się głosem miłym, choć nieco chwiejnym. Dopiero w arii koncertowej Ch’io mi scordi z udziałem fortepianu i orkiestry (wreszcie coś absolutnie oryginalnego) zwróciła na siebie uwagę. Bardzo ładnie spisała się orkiestra dawnych instrumentów MACV. Dyrygent mógł sobie pozwolić na realizację swoich niebanalnych pomysłów muzycznych. Mniej imponująco zaprezentował się chór – Zespół Wokalny WOK kierowany przez Krzysztofa Kusiel-Moroza, bo śpiewał nierówno emisyjnie. Za to czwórka solistów – chórzystów w scence z opery Idomeneo król Krety stanowiła pewne ubarwienie dla sztywnego w sumie „numeru”. Ciekawe były zapowiedzi nowego sezonu, które padły z ust Alicji Węgorzewskiej. Wynikało z nich, że w programie pojawią się nowe pozycje współczesne, w tym nawet musical (czyżby WOK stawał się konkurencją dla Teatru Muzycznego ROMA?). Czołowym reżyserem będzie Michał Znaniecki, zaś oprawę scenograficzną znów zaproponuje Rafał Olbiński. Warszawska Opera Kameralna otrzymała nową salę teatralną – Basen Artystyczny. Oczywiście nie zabraknie w przyszłym sezonie Mozarta i letniego festiwalu Mozartowskiego, choć do sukcesu, jakim było za czasów dyrekcji Stefana Sutkowskiego wystawianie wszystkich dzieł scenicznych salzburskiego mistrza, jest jeszcze wciąż daleko.

Joanna Tumiłowicz

 

Źródło: http://maestro.net.pl/index.php/8722-potrzeba-mozarta?start=1

Skip to content