„Wesele Figara” jest spektaklem cennym, bo daje szansę kilku młodym, obiecującym śpiewakom. Przede wszystkim występującemu na różnych scenach we Francji barytonowi Tomaszowi Kumiędze obsadzonemu w roli żądnego erotycznych przygód Hrabiego. Dysponuje głosem o ładnej barwie i dobrej technice, jest swobodny na scenie, choć z tendencją do szarżowania.
Aleksandra Orłowska jako rezolutna pokojówka Zuzanna dobrze czuje się w muzyce Mozarta, śpiewa stylowo, mimo że jej głos ma momentami ostre brzmienie. A występujący już za granicą Daniel Mirosław stworzył w tym szalonym przedstawieniu najbardziej wiarygodną, nieprzerysowaną postać Figara.
Równie młody stażem Kuba Wnuk poprowadził zaś sprawnie orkiestrę instrumentów dawnych MACV, choć nie uchroniła się ona od paru intonacyjnych nierówności. Ponadto nie wiadomo, czy z braku doświadczenia dyrygenta, czy z powodu zbyt małej liczby prób zabrakło temu spektaklowi muzycznej jednorodności.
„Wesele Figara” to klejnot, ale wymagający oszlifowania przez jedenastu solistów. W Warszawskiej Operze Kameralnej niemal każdy z nich śpiewał na swój sposób, co oczywiście nie znaczy, że robili to źle. Niemniej jednak na przykład wybitna skądinąd śpiewaczka Karina Skrzeszewska potraktowała Hrabinę jak bohaterkę wielkiej XIX-wiecznej opery.
Na takim podejściu cierpiały wszystkie sceny zbiorowe. A przecież misterna intryga komediowa na przykład II aktu wymaga niesłychanie precyzyjnie, stylowo zinterpretowanych tercetów czy kwartetów. Inaczej Mozart nie składa się w całość.
Reżyser Grzegorz Chrapkiewicz nie tylko uwspółcześnił akcję, ale i rokokową komedię zamienił na groteskę. Taka koncepcja miałaby sens pod warunkiem, że nie szłoby za tym uproszczenie akcji do różnych gagów oraz przerysowanie finezyjnie nakreślonych u Mozarta bohaterów.
Jacek Marczyński
Źródło:
https://www.rp.pl/Muzyka/305059971-Mozart-podawany-w-plasterkach.html%20?preview=1&remainingPreview=4&grantedBy=preview&